wtorek, 11 listopada 2014

Święto niepodległości

Aby uczcić odzyskanie niepodległości zrobiłam 11 tysięcy kroków na 11 listopada. Wzdłuż Wisły szłam, aż doszłam do ulicy Rajców 11.   


czwartek, 31 lipca 2014

Dzień 8. Na odchodne

Jutro mnie wypisują. Na pożegnanie przegląd śniadań i ostatni spacer jako pacjentka. Dołożyli mi 2 osoby do pokoju. Niby jestem wściekła po tygodniu vipowania, a jednak brnę w interakcję jak nóż w masło (przez śniadania takie por.). Chleb nieprędko zjem. 

Mam upragnioną starsza panią na sali, ale jej życiorysu już nigdy nie poznam, za to zdziwiło ją moje zerwane "ścięgło".

Kuchnia główna,  częściowo po remoncie
Tu mieszka naczelna pielęgniarka

Chleby z chlebami i dodatkami

wtorek, 29 lipca 2014

sobota, 29 marca 2014

AGUR
















Na do widzenia, krótki post bo pakuję walizy, a M obok czyta mi kawały baskijskie, coś jak polish jokes, ale bardziej w kierunku cojones. Niektóre dobre, jak to z kawałami, a za 5 minut żadnego z nich nie będę pamiętała. 

Dzisiaj gorzki smak pożegnania, więc chwilowo napiszę o czymś słodkim. Generalnie tutaj jada się dużo słodkiego, cukierni mnogo. Najlepsze na świecie, chyba piszę to serio, jest miejsce w Bilbao i w Barakaldo, cukiernia Onenak. Zjadłam kiedyś tam ich specjalne ciastka i oszalałam, haute patisserie, czy jak to nazwać. Zresztą onenak, po baskijsku znaczy najlepsze, bez komentarza. Boskie, pyszne najlepsze, i piękne. Zjedzone na podwieczorek plastikowymi łyżeczkami z lidla, na ławce na bulwarze przy Nervionie. W tle ryk z San Mamesa, bo zaczynał swoje męki Athletic Bilbao. Po chwili doznałam cukrzycy, widzenia tunelowego ale w formie ekstazy. Jednak jak przetoczyłyśmy się niby najedzone parę ulic ku centrum, zaraz poszłyśmy zjeść z M coś na ostro. 

Casilda , bar z pięknymi pintxos był cudownym dopełnieniem niemal dwutygodniowej degustacji. No od jutra hello gary, a może jeszcze nie jutro, w końcu niedziela. No dobra to na koniec pintxo, żeby wam było przykro, jak jeszcze nie zazdrościcie onenaków. 



Agur Euskal Herria, agur kotek, agur M i S. Wrócę jeszcze bardziej głodna. <3 
ps. Niezwyciężeni (sarkazm) Baskowie umoczyli z Atletico Madryt. Ostatnio kiedy tu byłam było identycznie źle, ale mecz było wiele większą stawkę- ligę Europejską. Ekscytacja piłką i tymże klubem i generalnie amok nadmierny sprawia, że natychmiast tracę futbolowe zainteresowanie, bo i tak od tego nie jestem bombardowana biernie.  No nic, całe w koszulkach i szalikach miasto rozeszło się rzeszami pić bo pogoda już jak trzeba. A ja w drogę do domu. Tak mi się nie chce wracać, że nawet nie raczę mieć reisefiber. 



ps2. koniec bloga?


czwartek, 27 marca 2014

PLENTZIA













Z przyzwoitości udałam się na plażę, bo wcale nie narzekałam na towarzystwo kota ani kanapę. Wypogodziło się na tyle, że padało chyba tylko z 10 minut łącznie dzisiaj. Nadal jest zimno, wczoraj włócząc się po starym mieście przeraźliwie mi zgrabiały łapska, bo za długo łaziłam po placu Berria korzystając z darmowego wifi z powietrza. Ponieważ nie wstrzeliłam się w porę obiadową, na szybko zamówiłam małe piwko, małe pintxos i w drogę. Z tą porą to może nie tak do końca, raczej drugi dzień z kolei nie mam apetytu, zatem ostrzegam post gastronomiczny innym razem. Znowu trzeba będzie zajrzeć do Batzoki w Santurtzi (zdjęcia z przedwczoraj), szczęśliwie mam dobre żarcie prawie pod domem. Jakby nie patrzeć nieuchronnie mój pobyt po mału dobiega końca. A ja spokojnie relaksuję się, w zasadzie nic nie muszę, chociaż trzeba wpaść do paru sklepów z suwenirami. Nie miałam nigdy głowy, ani daru do takich rzeczy. Barkatu- sorry.


No więc dzisiaj: surferzy, spacer i suweniry. 
Metro w Bilbao dociera hen hen aż do miejscowości Plentzia, gdzie jest plaża. Sama miejscówka fajna do snucia się góra dół, lewo prawo, port plaża, itd. 
Jak już miałam nogi w d.., wymyśliłam powrót do miasta, gdzie złaziłam się jeszcze bardziej, a na dobicie dodatkowo nastałam się w napakowanym metrze. Niby nic a z 12 km zrobiłam, co właśnie mi się daje we znaki, dobranoc.

poniedziałek, 24 marca 2014

EURIA (deszcz)

Z okazji  i z przyczyny lejącego co raz deszczu, bohaterem postu jest śpiący obok kotek, który dobrze znosi mój pobyt na jego terytorium. Brawa dla kotka. Spędziliśmy wspólnie dzień w kocach, w końcu to wakacje.
Dzisiaj na szczęście dla mnie padał deszcz, więc nie wysilałam się na wielkie, ani nawet małe wyjście, po prostu zebrałam się w sobie, wyszłam, zmokłam po mini spacerku z parasolem i wróciłam na kanapę. Czyli brak tzw. kontentu do bloga. No cóż. Barkatu, wybaczcie. Bihar arte.